Moja historia
Po uzyskaniu dyplomu magisterskiego w dziedzinie wzornictwa, pracowałem przez niemal 10 lat w dziedzinie projektowania produktu, tu w Polsce. Przez ten czas dużo myślałem o rozszerzeniu swoich umiejętności na jakimś dodatkowym kursie, najchętniej za granicą. Mając doświadczenie w zakresie projektowania graficznego (wydawnictwa, wizerunek, informacja wizualna), często uczestniczyłem w wyborze odpowiedniego kroju pisma — takiego, który najlepiej sprawdzi się do danego zadania. Polegałem przy tym bardziej na własnej intuicji, aniżeli na świadomej analizie. Podczas mojej codziennej praktyki szczególnie ceniłem te projekty, które zostały przeprowadzone wraz z precyzyjnym „uszyciem na miarę” nowego kroju pisma, specjalnie na potrzeby danego zadania.
Co więcej, przez ostatnie lata byłem pod wrażeniem roboty, jaką wykonują projektanci krojów pisma. Niekoniecznie chciałem zostać kolejnym z nich — ale uważałem, że niezwykle interesujące stałoby się nieco głębsze przestudiowanie tego fachu. Jedną z możliwości edukacji, jaką rozważałem, był amerykański program Type@Cooper Condensed — niestety, nie tak łatwo dostępny (z pewnych obiektywnych powodów…). Wtem nagle pojawiła się nowa propozycja, na dodatek zlokalizowana w samym centrum Europy! Zachęcony rewelacyjnymi nazwiskami wykładowców, nauczycieli wizytujących oraz zaproszonych gości — niewiele myśląc, wysłałem portfolio. Ale tak naprawdę nie wiedziałem wówczas, czego dokładniej mam się spodziewać (zarówno po nowym programie, jak i po samym sobie…).
Moje wrażenia
Po krótce odniosę się do: Programu, Przyjaciół, Paryża.
P1: Program
Kurs był niezwykle intensywny i został podzielony na dwie części: pierwsza opierała się na tradycyjnych narzędziach, a druga była skomputeryzowana (z wykorzystaniem profesjonalnego oprogramowania do produkcji fontów — zapewnionego na czas kursu przez organizatora). Może to zabrzmieć zabawnie, ale przyznam się, że pierwsze dni były również moim pierwszym zetknięciem się z… kalką techniczną. Mówiąc wprost, nie uważałem jej za szczególnie przydatną w mojej dotychczasowej praktyce. Część z komputerami była świetna, a wręcz mogłaby trwać dłużej. Nauczyłem się mnóstwo o oprogramowaniu, zarówno od instruktorów (niezapomniana wizyta Rainera Ericha Scheichelbauera @mekkablue, który na codzień pisze tutoriale do appki „Glyphs”), jak i innych, bardziej doświadczonych studentów. Tygodniowy plan zajęć dopełniały tradycyjne środowe wykłady TypeTalks i piątkowe wyjścia/wyjazdy, do najważniejszych muzeów i bibliotek. Szczególną moją uwagę zwróciło to, z jak dużym szacunkiem i przenikliwością nasi instruktorzy studiowali dokonania swoich znacznie starszych kolegów po fachu, poważając narodową tradycję i historię (hmm… jeśli każde pokolenie francuskich typografów cechuje podobne nastawienie — to stanowi niewątpliwy powód, dla którego są oni dziś tak silni).
P2: Przyjaciele
W Paryżu studiowaliśmy w grupie 16 osób z różnych krajów (z każdej strony świata), w różnym wieku, ze zróżnicowanym doświadczeniem zawodowym — ale jedna cecha była wspólna: świetne portfolia. Powinienem na pewno podkreślić pełną pomocy postawę naszych francuskich kolegów (Julie, Benjamina, Nicolasa i Ily’i, który w istocie był mieszkającym w Paryżu Rosjaninem). Zajmowali oni miejsca niemal w każdym z czterech rogów sali lekcyjnej (czy był to przypadek?) i aktywnie współpracowali z resztą grupy. Wszystkie zajęcia odbywały się w języku angielskim, a francuscy uczestnicy kursu zdawali się powstrzymywać od porozumiewania się w ich ojczystym języku, co było z ich strony niezwykle uprzejme (a cała grupa na tym zyskała).
P3: Paryż
Miałem niemało szczęścia, ponieważ zacząłem szukać mieszkania w Paryżu właściwie na tydzień przed rozpoczęciem kursu. Jednak znalezienie miejsca do życia nie było trudne: udało mi się wynająć mikroskopijne mieszkanko niedaleko placu Voltaire, w bardzo atrakcyjnej cenie. Dzięki dobrej lokalizacji do szkoły ECV (École de Communication Visuelle przy ulicy Rue Buffon — to miejsce, w którym odbywały się zajęcia), docierałem pieszo. Pozwoliło mi to zaoszczędzić pieniądze na transporcie publicznym. Podczas tych pięciu tygodni skoncentrowałem się na zajęciach, stąd też nie miałem dużo czasu na zwiedzanie (ale szczęśliwie była to moja czwarta wizyta w Paryżu) — tym niemniej znaleźliśmy z ekipą kilka chwil w wolnym czasie, aby spędzić je wspólnie.
Moje plany
Po kursie Type@Paris 2015 powróciłem do Polski czując się o wiele silniejszy. Zajęcia dały mi sporą wiedzę o krojach pisma: jakimi regułami rządzi się ich konstrukcja oraz co sprawia, że „działają”. Niewątpliwie jestem dużo bardziej pewny siebie w podejmowaniu słusznych projektowo decyzji. Lepiej też wiem, w jaki sposób oceniać poszczególne kroje, aby robić to rozsądnie i świadomie. Tak, typografia to nieco kosmiczna, ale i ściśle naukowa dziedzina wiedzy — nie tylko kwestia gustu i preferencji. Nie żartuję.
Nigdy nie oczekiwałem od siebie, że zostanę typografem — ale jestem zaskoczony, jak dużą radość sprawia mi ta robota. Dlatego też kontynuuję prace nad moim projektem rozpoczętym podczas kursu Type@Paris (póki co narysowałem 666 znaków w podstawowej odmianie, powtórzyłem w grubej, wygenerowałem parę instancji, a kursywę narysowałem po raz czwarty od podstaw…). Nie mam pojęcia, czym to się zakończy — ani kiedy to nastąpi. Czas pokaże. Let it be.
W ostatnich miesiącach zakończyłem też projekt mini-systemu informacji wizualnej dla Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce, a także stosuję wprost techniki, których nauczono mnie w Paryżu. Rozpoczynając rebranding dla pewnej marki, dostrzegłem ogromne zalety tej, wydawałoby się wariackiej i staromodnej techniki z kalkami: można rysować i przerysowywać, stale ulepszając swoje rozwiązania graficzne, robiąc to w sposób niezwykle szybki — a potem natychmiast móc ze sobą porównać różne z tych rozwiązań. Ta analogowa metoda doskonale pasuje do dzisiejszych szybkich i cyfrowych czasów, w których nie ma się dużo czasu na myślenie. Wcale nie jest staromodna! I ostatnia sprawa: cały czas słyszę rady instruktorów, nadal dźwięczące w moich uszach. Bardzo brakuje mi wyrafinowanych i eleganckich sugestii Mathieu Réguera (tak, ten gość ma klasę — on zawsze sugeruje, nigdy nie krytykując). Wybrzmiewają mi też zdania z niezapomnianych porannych wykładów Jean François Porcheza (co jest „dozwolone”, a co jest „zabronione” w typografii) słyszę je niemal każdej nocy… Dodatkowe wskazówki od Jeremy’ego Tankarda, Henrika Kubel’a, Lucasa de Groot’a i Freda Smeijersa były tak szybkie, że precyzyjnie dotykały najistotniejszych kwestii w naszych projektach. Niemożliwe jest, aby wspomnieć każdego w tym krótkim sprawozdaniu. Co mogę mocno zasugerować: nie myślcie zbyt długo, po prostu wyślijcie portfolio tak jak ja — i pozwólcie, aby jedna z najważniejszych przygód w waszym życiu mogła się rozpocząć.